STREGA - rakieta naddźwiękowa

Piszemy tylko o własnych konstrukcjach modeli - ale nie o silnikach!
Awatar użytkownika
verex
Supersonic PROFI
Posty: 742
Rejestracja: poniedziałek, 25 lip 2011, 19:38
Lokalizacja: Tczew/Kingston upon Thames
Kontakt:

Re: STREGA - rakieta naddźwiękowa

Post autor: verex »

Powoli przygotowuję rakietę do lotu naddźwiękowego.

Zmieniłem nieco sposób mocowania stateczników. W wersji naddźwiękowej zastosuję nasadkę na silnik, do której będą przyspawane stateczniki. Oprócz spawania rozważam także lutowanie przy pomocy palnika gazowego i topnika, bo nie zdeformuje mi to nasadki, a spasowana jest w tej chwili idealnie.

Aktualnie mam już gotową dyszę, płaską zatyczkę, zatyczkę z łącznikiem do reszty rakiety, nasadkę do stateczników i stateczniki. Zostało jeszcze nagwintować otwory we wszystkim oraz zrobić korpus silnika. Niestety kupiona przeze mnie rura okazała się zbyt krótka (106cm) mimo wyraźnego napisu na stronie internetowej, że jest to odcinek o długości 120 cm....

Od czwartku do soboty całość będzie do obejrzenia w stanie surowym na finale konkursu Explory w PPNT w Gdyni. Serdecznie zapraszam :smile:

Wstawiam kilka zdjęć:

Obrazek
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Obrazek

Całość wymaga jeszcze kilku poprawek, ale efekt wizualny pozostanie już bez zmian :wink:

Masa statecznika: 73,7 g
Masa wszystkich stateczników:221,3 g
Masa płaskiej zatyczki: 371 g (będzie służyła do testu na hamowni i być może modeli HP)
Masa nakładki: 195,6 g
Masa dyszy: 651,3 g
Masa zatyczki z łącznikiem: 549 g


Nieco ciężkie, ale niektóre elementy da się jeszcze potem odchudzić. Póki co jest ok.

Dane dyszy:
  • Średnica krytyczna: 25,0 mm
  • Stopień rozprężenia: 5,45
  • Średnica wylotowa: 58,46 mm
  • Średnica st. wejściowego: 37,12 mm
  • Kąt stożka wejściowego: 61 stopni
  • Kąt stożka wylotowego: 25 stopni
  • Dł. średnicy krytycznej: 10 mm
Pozdrawiam,
Damian
Zapukaliśmy nieśmiało do bram kosmosu...

Near Space Technologies
www.nearspace.tech
Awatar użytkownika
verex
Supersonic PROFI
Posty: 742
Rejestracja: poniedziałek, 25 lip 2011, 19:38
Lokalizacja: Tczew/Kingston upon Thames
Kontakt:

Re: STREGA - rakieta naddźwiękowa

Post autor: verex »

Uwaga, bo post będzie długi :wink:.

26 kwietnia Anno Domini 2015 o godzinie 13:17 czasu środkowo-europejskiego z poligonu w Drawsku Pomorskim rakieta STREGA wystartowała w swój lot ponaddźwiękowy. Rakieta wystartowała z punktu 53.432755N, 15.760115E (na podstawie komputera z GPS umieszczonego w głowicy) i od momentu startu zaczęła się cała przygoda.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Rakieta wystartowała niczym pocisk i niebywale szybko zniknęła w chmurach.

[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=Mk6zWNDjr5E[/youtube]

Silnik zadziałał jak trzeba, co potwierdza dodatkowo wykres z Altimaxa. W zasadzie to bardzo mile jestem zaskoczony pracą silnika, bo dawałem mu najmniej szans. Pewny byłem za to odzysku, który niestety nawalił. Rakieta poleciała z prędkością maksymalną Mach 1,64 na wysokość 4758 metrów. Dokładnie na tej wysokości elektronika z niewiadomych przyczyn podała napięcie na zapłonnik spadochronu pilota, co poskutkowało rozczłonkowaniem rakiety, zerwaniem się linek oraz czaszy pilota. Rakieta spadła oddzielnie w 3 różne miejsca na poligonie.

Obrazek

Na spadochronie głównym, który został wyciągnięty najpewniej siłą bezwładności przy zerwaniu pilota, opadała jedynie część rakiety z elektroniką.

Uzbrojony w lornetkę zacząłem obserwować niebo w poszukiwaniu rakiety w celu określenia, czy spadochrony otwierają się jak należy. Pierwszą zobaczyłem część silnikową rakiety, opadającą bokiem bez spadochronu. Niesamowity widok prawdę mówiąc. Silnik spadł 150 metrów od wyrzutni na wykop o podłożu piaskowym i zsunął się jakieś pół metra ze skarpy. Całe szczęście że tak się stało, bowiem jedynym uszkodzeniem silnika po upadku z takiej wysokości jest lekko wgięty statecznik.

Obrazek
Skupiwszy się jednak na obserwowaniu części silnikowej, nie śledziłem pozostałych części rakiety. Jak się okazało, pozostałych części nie dostrzegł chyba nikt z zebranych na poligonie. Jedynie chłopaki od radarów wspomnieli, że widzieli dwa spadające obiekty wyglądające jak papier/tkanina. Jak się okazało później, była to czasza spadochronu pilota oraz nomexowa osłona spadochronu. Nomex znalazłem nieopodal miejsca lądowania części elektronicznej, a czaszy spadochronu pilota nie odnalazłem.

Drugim odnalezionym elementem była głowica. Spadła ona 270 metrów od miejsca startu. W głowicy umieszczony był GPS Tracker, piszczyk, oraz prototyp nowego komputera pokładowego wraz z transmiterem danych w czasie rzeczywistym. Podczas tego lotu nie próbowałem odbierać danych z prototypu, gdyż miałem problem z wykryciem odbiornika przez laptopa. Po odnalezieniu części silnikowej niezwłocznie zadzwoniłem do trackera GPS, który przysłał mi współrzędne lądowania głowicy. Głowica cała, elektronika cała, nic się nie uszkodziło (poza piszczykiem, którego obudowa rozdzieliła się, przesunęła i jak się potem okazało, najprawdopodobniej wyłączyła prototypowy komputer).

Obrazek

Skoro dwa elementy rakiety spadły obok siebie, to najpewniej nieopodal spadła także rura z elektroniką. Ale po przeszukaniu okolicy brak jakichkolwiek śladów tego elementu. Skanowanie lornetką, chodzenie, szukanie. No wzięło i zniknęło po prostu. Ale tutaj pewna uwaga: elementy które spadły blisko lądowały bez spadochronu. Skoro w okolicy brak części elektronicznej, to najpewniej znaczy że lądowała ona na spadochronie (lub spadochronach, gdyż wtedy nie było jeszcze pewne czy spadochron pilot przetrwał). Tak więc szybkie złożenie wyrzutni, spakowanie maneli do samochodu i ruszamy z tatą na poszukiwania.

Obrazek
Pierwszą rzeczą którą zrobiliśmy, to wejście na taras obserwacyjny i przeszukanie optyczne poligonu za pomocą lornetek. Niestety nic ono nie dało, żadnych kolorowych obiektów, które mogłyby choćby przypominać moją rakietę nie było widać. Tak więc plan jest taki, żeby iść mniej więcej zgodnie z kierunkiem wiatru i przeszukać cały teren poligonu w promieniu kilku kilometrów. Poszukiwania trwały łącznie 7 godzin i chciałbym trochę o tym napisać. Jak dla mnie to tylko niebywały cud sprawił, że udało się odnaleźć część z elektroniką.

Obrazek

Od miejsca startu przeszliśmy piechotą aż do budynku strażniczego na drugiej części pasa taktycznego Bucierz. W między czasie co chwilę szły w ruch lornetki, a każdy bunkier, czy pagórek był idealną okazją do tego żeby się wspiąć i przeskanować większą powierzchnię. Od budynku idąc w kierunku wschodnim znajdował się jakiś usyp z workami z ziemią i kilkoma wieżami obserwacyjnymi. Była to już dla nas droga powrotna, bo zmęczenie dawało się ostro we znaki. Jednak w tym miejscu nastąpił pierwszy przełom. Tata zaobserwował przez lornetkę mały, jaskrawo pomarańczowy punkcik na skraju lasu, jakiś kilometr od miejsca w którym staliśmy. To był pierwszy element, który mógł być częścią mojej rakiety (spadochrony były pomarańczowo-białe). Poszliśmy więc skrajem lasu w tamtym kierunku, ponownie co chwilę zatrzymując się i skanując teren przez lornetkę. Szczególnie korony drzew, no bo skoro nie leży to nigdzie na otwartym terenie, to pewnie poszło w las. Po jakimś czasie doszliśmy w końcu w okolice korzenia, przy którym miał być ten pomarańczowy element. Z początku faktycznie wyglądało to na mój spadochron, ba, nawet leżała obok tego czerwona rura! Ucieszyłem się co niemiara, że poszukiwania zakończone szczęśliwie i można wracać. Nope. Nie można. Podszedłem bliżej i zobaczyłem, że część ta ma stateczniki. Po dotarciu do niej okazało się, że jest to dolny stopień rakiety Andreja Vrbecia, która leciała dnia poprzedniego.

Obrazek

Elektronika wciąż pikała. Lekko się wkurzyłem, bo zacząłem tracić nadzieję na odnalezienie swojej części rakiety. Rakietę Andreja oczywiście wziąłem, a wieczorem się z nim skontaktowałem żeby się dowiedzieć co mam z tym zrobić. Ustawiwszy rakietę na poligonie jako punkt odniesienia, weszliśmy na położony nieopodal pagórek, żeby przeskanować przez lornetki bliską okolicę lądowania rakiety Andreja. Wszak kierunek wiatru raczej się od dnia poprzedniego nie zmienił, więc istniało prawdopodobieństwo, że to gdzieś w pobliżu. Jednak nie napawało optymizmem, że rakieta leżała tuż przy lesie - oznaczało to, że moja część na 99% poszła w las. A więc i szanse na odnalezienie maleją. Przez lornetki nic nie zauważyliśmy, więc kierujemy się powoli do samochodu i zrezygnowani chcemy odjeżdżać.

Obrazek

Ale, ale! W drodze do samochodu, na jednej z wyjeżdżonych piaszczystych dróg którą szliśmy zobaczyłem papierek. Papierek z żółtej taśmy malarskiej, którą miałem obklejone linki w celu jako takiej amortyzacji. Pomimo tego, że to tylko nic nie znaczący papierek, to głowę dałbym sobie uciąć, że pochodził on z mojej rakiety. Raptem odzyskałem siły na dalsze poszukiwania, ucieszyłem się jak cholera!

Obrazek

Szybka analiza - skoro papierek leży tutaj, to musiał spadać z pułapu niesiony przez wiatr. Wytyczył on zatem prostą od miejsca startu do potencjalnego miejsca lądowania mojej rakiety. A to już bardzo, bardzo wiele! Idąc po takiej prostej w końcu się kiedyś dojdzie do tego, czego się szuka.

Szybko zanieśliśmy rakietę Andreja do samochodu, w między czasie podjechała ochrona poligonu. Zostaliśmy bowiem na poligonie jako ostatni, a pora robiła się już późna. W dodatku zaczynało padać. Ochrona bardzo w porządku, zostawiłem nr telefonu w razie gdyby znaleźli coś, co mogłoby przypominać moją rakietę. Wszystko spakowane, więc pomimo psującej się pogody wyruszamy dalej na poszukiwania. Tym razem już samochodem, bo w końcu wiemy mniej więcej gdzie szukać, a iść kolejne 2 km z buta to już nie na nasze nogi. Udało się wjechać naszym wiekowym oplem w jakąś drogę przy lesie, która była wyjeżdżona przez czołgi. Całe szczęście, że w między czasie przestało padać, ziemia nie była jeszcze tak błotnista i się nie zakopaliśmy. W przeciwnym razie byłoby bardzo kiepsko. Samochód zostawiliśmy przy lesie tam, gdzie jeszcze dało się wjechać. Dalej bowiem były już takie rowy, że chyba nawet terenówka miałaby problem... A co dopiero opel :grin:. Pomimo tego, że zaczyna się już bardzo szybko ściemniać, wchodzimy w las. Tata w jedną stronę, ja w drugą. Po kilku minutach dostrzegam przez lornetkę coś na drzewie... Pomarańczowo-białe, takie jak mój spadochron główny! Niesamowite! Idę bliżej i oczom własnym nie mogę uwierzyć. Jeeeeeeest!!! Dusza ma tarzała się w ekstazie, a radości nie było końca. Ale jeden problem.

Obrazek

Drzewo wysokie, sosna, jakieś 25 metrów na oko. Na samym czubku drzewa spadochron, a na wysokości 15 metrów zwisa sobie na linie rura. Elektronika jeszcze pika. Wołam tatę i próbujemy obmyślić jakiś plan działania, jak to ustrojstwo zdjąć z tego drzewa. Przecież jakby nie patrzeć, to wysokość 4 piętra, jak nie wyżej. Zaznaczamy teren żeby wiedzieć gdzie iść i w drogę do auta po jakąś linkę, czy cokolwiek innego przydatnego do ściągnięcia tego z takiej wysokości. Próbujemy rzucać gałąź z przymocowaną linką, żeby trafić między korpus a linę kevlarową, szarpnąć i zdjąć to z drzewa. Niestety nie byliśmy w stanie dorzucić tego na taką wysokość. Ech, wyszły efekty nie ćwiczenia na wfie... :wink:. Szybka decyzja - zostajemy na noc. W drodze do hotelu zajeżdżamy jeszcze do biura ochrony dowiedzieć się, czy w ogóle będzie można wjechać następnego dnia na poligon. Ochrona każe nam być punkt 8:00 i pogadać z dowódcą. Ok. Jest godzina 20:45, czas jechać spać bo nogi odpadają.

Obrazek

Następnego dnia rano już o 7:30 udało nam się porozmawiać z dowódcą i uzyskać zgodę na wjazd na poligon. Niestety straż wojskowa nie dysponuje drabinami, drzewa ściąć nie mogą, więc musimy radzić sobie sami. Ok, ważne chociaż że możemy wjechać na poligon. Sukces. Pierwsze co robimy, to udajemy się do Państwowej Straży Pożarnej w Drawsku Pomorskim. Niestety żeby mogli pomóc trzeba złożyć pismo jako organizacja pozarządowa i czekać na jego rozpatrzenie... Biurokracja... Nie, to za długo trwa. Poza tym straż i tak by tam nie wjechała z wozem drabiniastym. Na szczęście pan w straży był tak uprzejmy, że dał numer do firmy zajmującej się między innymi wspinaczką. Dzwonię więc niezwłocznie, wyjaśniam sprawę... Może pomóc, no ok, ale to tak dopiero za 3 godzinki.

W między czasie jedziemy do pobliskiego Bricomarche i kupujemy 7-metrową wędkę z włókien węglowych, kotwiczkę, procę sportową, taśmę zbrojoną oraz 6 dwumetrowych listewek drewnianych. No i żyłkę, bez żyłki się nie obejdzie! Plan był taki, żeby spróbować strzelić z procy ciężarkiem z zaczepioną żyłką i tak jak poprzednio spróbować szarpnąć żeby to wszystko spadło na ziemię. Proca jednak okazała się być nieprzydatna. Za to do wędki przymocowaliśmy kotwiczkę i przedłużyliśmy ją o 4 metry tymi drewnianymi listewkami. Ot, taka prowizorka, no ale co można zrobić innego w tak spartańskich warunkach?

Na szczęście w między czasie mam telefon, ze Pan z firmy Hornet-Survival (polecam na przyszłość :smile: ) może przyjechać i pomóc. Tak więc umawiamy się na Orlenie i jedziemy na poligon. Na miejscu okazuje się, że nawet przedłużona o 4 metry wędka jest za krótka i brakuje jeszcze z drugie tyle. Na szczęście Pan z Hornetu miał wysoką drabinę i uprząż. Wspiął się zatem trochę na drzewo i z pomocą tego naszego prowizorycznego urządzenia zaczął ściągać rakietę z drzewa. Udało się już za trzecim razem, w dodatku rakieta opadając na ziemię spadła jeszcze na głównym spadochronie. Niesamowite! Udało się zdjąć rakietę z drzewa, a więc odzyskać i dane z komputerów.

Obrazek

Po zdjęciu rakiety z drzewa, jako że na poligonie mogliśmy jeszcze przebywać jakieś 3 godziny (potem zaczynało się wysadzanie), przeszliśmy jeszcze kawałek wgłąb lasu w poszukiwaniu rakiety Denisa, którą niestety zgubił. Spacerek trwał jakieś 1,5 godzinki i w sumie było bardzo przyjemnie - ten spokój pustego lasu... Niesamowita sprawa. Niestety austriacka rakieta się nie odnalazła. Potem sprawdziwszy na mapach okazało się, że za tym lasem są jeszcze polany... Być może leży sobie gdzieś tam. Tego już się raczej nie dowiemy, chyba że zadzwoni ktoś z osób którym zostawiłem nr telefonu i poinformuje o takowym znalezisku.

Po przyjeździe do domu niezwłocznie chciałem zgrać dane z komputerów pokładowych. Jako że Arecorder leciał bez zasilania (lipol zaczął dymić wewnątrz rakiety i odłączyłem go w ostatnim momencie, bo zacząłby się palić i byłoby po rakiecie jeszcze przed startem), skupiłem się na Altimaxie. Zeszło mi na niego dwa dni. Nie wiem co się stało, ale nie chciało wczytać wykresu. Podobna sytuacja w przypadku komputera który siedział w głowicy - tam w ogóle nie mogłem otworzyć karty pamięci, tak więc zajął się tym Kuba - konstruktor komputera. W końcu udało się zczytać dane z obu komputerów. Niestety MD80 która była na pokładzie nie nagrała filmu - walnęła po 40 sekundach nagrywania, jak rakieta była jeszcze na ziemi.

Dane z Altimaxa potwierdzają wysokość 4758 metrów i prędkość 560 m/s (Mach 1,64). Komputer w głowicy zapisał niestety tylko próbki do wysokości 771 metrów nad ziemią, ale ostatnia próbka wskazuje na prędkość 514 m/s. Nie wiadomo dlaczego prototyp zapisał tylko tyle danych. Najprawdopodobniej uszkodził się styk karty pamięci, ale to tylko teoria. Ten prototypowy komputer będzie jeszcze wielokrotnie testowany w tym roku zarówno w rakietach modelarskich jak i naddźwiękowych, więc wszystkie babole wyjdą na jaw. Test tej elektroniki to był jeden z głównych celów lotu.

Obrazek

Tak więc pierwszy tczewski lot ponaddźwiękowy stał się faktem. W tej chwili najważniejsze jest dla mnie ustalenie, dlaczego Altimax podał napięcie na zapłonnik jeszcze w trakcie lotu, oraz ciągłe testowanie prototypu nowego komputera pokładowego (o którym zresztą niedługo napiszę na forum bardziej oficjalnie). Konstrukcja rakiety do lekkiej poprawki, w między czasie być może pojawi się test sinika na hamowni, żeby ustalić jego konkretne parametry. Pewnie poprawię także olinowanie, no i zdecydowanie zmienię kamerę pokładową na coś w stylu GoPro... No i oprócz tego testy hybryd. Wakacje zapowiadają się obiecująco :). Następna próba lotu na jesień, mam nadzieję że wtedy uda się już osiągnąć pełne 6 km pułapu bez żadnych niespodzianek.

Pozdrawiam,
Damian
Zapukaliśmy nieśmiało do bram kosmosu...

Near Space Technologies
www.nearspace.tech
ODPOWIEDZ